wtorek, 14 kwietnia 2015

#1. Odludek, dzikus, introwertyk.

     Zawsze irytowało mnie pisanie wstępów. Najczęściej dzięki nim rezygnuję z pisania, bo nie zachęca mnie ten "mus". Mus, którego nie ma. I nie będzie ; )

     Nie od dzisiaj wiadomo, że psychologia podzieliła ludzi. Nie dosłownie ; ) Jednak każdy z nas dzięki niej jest inną osobą, którą daje się wytłumaczyć w taki sposób, że nie musimy się wstydzić tego, jakimi jesteśmy. Każdy z nas ma swoje trzaski - mniejsze bądź większe -, swoje preferencje, swoje postrzeganie. 
     I tutaj zaczyna być pies pogrzebany, jak trafimy w towarzystwo, które nijak do nas pasuje. Jak pięść do oka. 


     Od zawsze byłam osobą bardziej poboczną, jak duszą (nawet malutkiego) towarzystwa. Wolałam słuchać niż być słuchaną, wolałam spokój od towarzyskiego przepychu. Bardzo mocno utożsamiam się po dziś dzień z osobowością introwertyczną, mimo, że wszystko nigdy nie przeszkadzało mi towarzystwo nawet parunastu zwierząt chodzących mi prawie po głowie. Jak byłam młodsza nie wchodziłam w głębsze pomyślunki czemu tak jest. Po prostu jest i koniec. Taka natura dzikuski.
     Oczywiście nie wszyscy mogli się pogodzić z tym stanem rzeczy (czy duchowości jednostki, nazwijcie sobie to jak chcecie). Odkąd pamiętam zawsze było napastowanie mojej osoby - ze strony nauczycieli. Rówieśników z klasy. Koleżanek z podwórka. Rodziny. Osób obcych (sick!).
     A bo się nie odzywasz.
     A bo mało mówisz.
     A bo masz mało kolegów.
     A bo ze zbyt małą ilością osób rozmawiasz.
     A bo nie integrujesz się z grupą. 
     A bo nie podzielasz zainteresowań rówieśników.
     A bo nie wychodzisz z nimi jak gdzieś idą.
     A bo ty nie potrafisz się z nami bawić na dyskotece.
     A bo ty masz jakieś dziwne zainteresowania.
     A bo nie jarasz z nami. Weź bucha rozluźnisz się. 
     A może kielona?
     I tak dalej. I dalej. I dalej... 



I ja głupia próbowałam wszystkich wokół zadowolić...
     Próbowałam rozmawiać. Bardzo interesująca rozmowa. Od miesiąca słychać tylko jak mocno Patrycja nienawidzi tego frajera Kacpra - bo przecież ją rzucił! I do tego powiedział, że nawet beczka po piwie jest mniej pusta jak ona. No może nie dosłownie. Ale sens z pewnością zachowany.
     A Monika? A Monika właśnie skończyła opowieści z weekendowej imprezy, gdzie tak bardzo się najebałam, że nie pamiętałam nic z imprezy czaicie to? A w niedziele to cały dzień miałam kaca, no masakra, rzygałam jak kot. Dobrze że starzy się nie zorientowali, wiecie, myśleli że jelitówka mnie złapała... I cotygodniowe snucie planów, jak od "starych" zapierdalających na dwóch etatach wyłudzić kasę - bo przecież harują na dwóch etatach to mają kasy jak lodu i jeszcze mi skąpią!


     A bibiotekarka jak tylko mnie widziała, to oczy jej z radości się świeciły. I tylko podsuwała mi książkę za książką, aż w końcu tych dla mnie w bibliotece zabrakło i zaczęła mi z domu swoje prywatne przynosić. I powiem Wam, że do dziś mnie pamięta i nazywa swoim "Winnetou" przez książkę, którą uwielbiałam :)
     Ja jednak nie o tym chciałam.

     Z wiekiem coraz bardziej rosła frustracja, bo i z roku na rok moje relacje rówieśnicze nie poprawiały się, a można by rzec, że wręcz cofały się. Znajomości było coraz mniej, ja coraz bardziej wybredna i wyobcowana. Gdyby nie harcerstwo (tak, harcerstwo!) to pewnie dzisiaj nie miałabym żadnych znajomych, a tak to tę garstkę z którą się spotkam raz na tydzień posiadam :) Mimo wszystko człowiek stary, dalej głupi i dalej w jakiś niewytłumaczony sposób poprzez nacisk społeczeństwa stara się zdobyć jakieś tam większe grono znajomych, z którymi może swobodnie się pobawić i porozmawiać. Oczywiście kiepsko to wychodzi i dalej słychać te niezmienne:

 
     A bo się nie odzywasz.
     A bo mało mówisz.
     A bo...

     I tak chęci wymuszone na samym sobie coraz "większe" - a raczej desperackie... - nawet propozycje z mojej strony (!!! Nie cierpię niczego robić na siłę), że mogłabyś ją zaprosić na pizzę i piwo, to w trójkę posiedzimy, pogadamy. Albo mogłabyś mnie zabrać na imprezę, kiedy idziecie. A może na plażę? Wspólne zakupy? Cokolwiek?
     Ale oczywiście była impreza, a ja tradycyjnie myk gdzieś na ubocze i konwersacja  na tematy z osobami, które mnie interesują (i tematy i osoby), a nie silenie się na próbę wysłuchania monologu na temat jaki to on jest niefajny bo przypałowy (eee?), albo widzisz tamtą dziewczynę? Nikt jej nie lubi, ale że (coś tam coś tam pierdu srerdu) to i tak tutaj się znalazła w wykonaniu osoby, której w normalnych okolicznościach w życiu bym nie rozpoczęła rozmowy, a co dopiero mówić o chęci poznania.


     I niestety znów przyszło pokaranie (czy aby na pewno?) życia dorosłego czyli praca i od początku miesiąca najzwyczajniej w świecie nie mam ani chęci, ani sił, by widzieć się z kimkolwiek innym jak moim Panem Drewnianym.
     I szczerze mówiąc - stałam się szczęśliwsza. Mniej nerwowa. Złośliwa. Zrzędliwa. Ponura. Zirytowana.
     Zaczęłam się więcej uśmiechać. Mniej denerwować. Cieszyć się z małych rzeczy.
     Znów jestem sobą, cichą, spokojną, zrównoważoną dziewczyną kochającą książki i swojego Pana Drewnianego (i swojego kota!). Z którego ust nigdy nie usłyszałam a bo nie integrujesz się z ludźmi. Oczywiście ust Drewniaka, nie kota :)
     To właśnie on zaakceptował mnie taką, jaką jestem, wziął mnie taką, jaką jestem. Chyba jako pierwsza osoba od bardzo bardzo dawna. Bez uskuteczniania dziwnych gierek, które miałyby stworzyć "idealną drugą połówkę". Dzięki wzajemnemu szacunkowi nawzajem mamy na siebie wpływ, rozmawiamy z sobą, przez co zmieniamy się, ale tylko i wyłącznie na lepsze! Może niekoniecznie dla innych, ale dla siebie na pewno :)


Zauważyłam, że brak towarzystwa wychodzi mi tylko na dobre :)


     Zaczynam podejrzewać, że jestem snobem intelektualnym, bo jednak o wiele swobodniej się czuję przy ludziach, z którzy swoją osobą prezentują już pewien poziom wiedzy. Lubię z nimi rozmawiać nawet na tematy, na które nie mam pojęcia, bo uczę się od nich, a i oni sami nie rzucają dziwnych haseł jak to mogłaś nie wiedzieć?! (że Radek nie pocałował Hani na drugiej randce!!). Również przy nich bądź z nimi mogę porozmawiać na tematy swoich zainteresowań i nie patrzą na mnie jak na kosmitkę, a ja nie zaczynam się zastanawiać w niezręcznym skrępowaniu, czy przypadkiem nie nauczyłam się mówić przypadkiem (celowe powtórzenie!) narzeczem Apaczów bo przecież ma taką minę, jakbym rzeczywiście nim mówiła. Daje się również zauważyć tę kolosalną przepaść w tolerancji tych osób jak i ich chęci zrozumienia. Jak i w wielu innych sprawach.
     Mają swoje zdanie, które potrafią zmienić bądź przedyskutować z logicznymi argumentami.

     Cholera. Życie, w którym ktoś nie wymaga ode mnie czegoś na co nie mam ochotę jest świetne! Nie słucham tego, że nie spełniam czyiś - zresztą zupełnie niestosownych - oczekiwań. Po prostu jestem sobą i jak widzę, że coś jest nie tak, to sama z siebie to zmieniam. Bo chcę. Bo czuję potrzebę. Bo sama przed sobą się wstydzę.
     A nie, bo ktoś sobie w głowie ubzdurał inną wersję mnie i na siłę to i gwałtem próbuje wcielić w życie. I pierdoli mi nad uchem, że jestem nietaktowna bo ona ma chujowy makijaż, ale mogłaś tego nie mówić, że jestem nietowarzyska bo nie chce mi się po raz setny słuchać opowieści weekendowych, w których zmienną jest tylko data, bo nie zamierzam się dostosować do innych, których poziom tak na marginesie to czasami przy najgłupszym orangutanie w zoo wypada dość mizernie (tak, teraz jestem pewna swojego snobizmu).
     Po prostu za dużo myślę i za bardzo lubię to robić :)


Także zanim zaczniecie oceniać innych i próbować ich "nawrócić"
zacznijcie od punktu zero - siebie.

     To, że ktoś przy was nie czuje się dobrze, nie oznacza, że to z nim coś nie tak. Może warto wykazać się jakąś inicjatywą inteligencji? Elokwencji wypowiedzi? A może przestać być wielką, pretensjonalną księżniczką, a stać się (nie)zwykłą osobą, która sobą coś prezentuje? Pomyśleć nad zmienieniem hobby (z upijającej się co weekend dziuni w zajebistą dziewczynę, która wskoczyła na deskę windsurfingową? Z wielkiego licealnego maczo, który przeleciał połowę gimbazy na faceta, który zainteresuje się na poważniej siłownią, a po tym zostanie trenerem?).
     Niestety, takie mamy czasy, że człowiek normalny jest wtedy, gdy nie potrafi samodzielnie pomyśleć, podziela zdanie wszystkich wokół (co z tego, że jest to 10 różnych opinii), a największą ambicją życiową to jest przeżycie niedzieli po nocnej imprezie.
     

     Powiedziała co wiedziała.
     Trochę dużo.
     Spokojnego wieczoru :)